DOROTA


     Targowisko w Ełku było olbrzymie. Niezmierzone. Labirynt alejek, ludzkie kłębowisko, łóżka polowe, na łóżkach towar wszelkiej maści, mydło, powidło, pomada i klucz do przyszłości. Rok był 1977. Lato w rozbiegu, tuż po Bożym Ciele. Joasia pamięta, bo koleżanki z podwórka sypały kwiatki, a Joasia nie sypała. Bo nie. Nie miała też sukienki ślubnej, falbaniastej, koronkowej, najbardziej stosowenj do tych płatków i do spotykania Pana Boga. Babcia Joasi spotykała Pana Boga. Rodzice postanowili spotykać tylko ludzi. I nie było ani kiecki, ani kwiatków-płatków. Za karę Joasia ukradła kiecki Agnieszce. Trzy. Oddała dwie. Sobie nic nie zostawiła, tylko mściwą satysfakcję, że trzecia, najładniejsza trafiła pod drzwi pewnego mieszkania na romskim osiedlu. O! 
     Teraz Joasia, lat pięć, stoi przed straganem na wielkim targu. Stoi i patrzy. Nie mruga. Patrzy. Na cud wcielony. Rudowłosy. W kraciastym wdzianku. Wzrostu dziecka. 
- Podoba ci się laleczka, dziewuszko? - pyta właściciel cudu. Po rosyjsku pyta, bo z Rosji tu przyjechał. Z ZSRR znaczy. Joasia rozumie, bo język Puszkina z mlekiem matki wyssała. Dosłownie. Mama Joasi rusycystykę studiuje, w odległych Kielcach na niemożliwie długich zjazdach znika, w domu tylko śpiewa mówiąc i śpiewa śpiewając. I Joasia z nią razem. To teraz wie. I odpowiada.
- Ona jest moja, proszę pana. To jest Dorotka. 
- Natasza, kochanie. Ale tatuś ci ją zaraz kupi i będzie Dorotka. Pięćset złotych, prawie darmo.
     Tatuś stoi obok. Przysłuchuje się. Wzrok ma nieobecny, bo już na walizkach, już spakowany, zaraz do Legionowa, na swoje studia wyruszy. Dziecko znów trzeba będzie podrzucić. Do sąsiadki tym razem, bo żadna Babcia przyjechać nie zdołała. Ale pięćset złotych!
- Tatusiu, tatusiu! - piszczy Joasia. - Zobacz tylko! Ona mruga do mnie, ona ma rzęsy, ona na pewno umie mówić i chodzić, i wszystko. 
- Nie mamy tyle pieniędzy, córeczko. Przykro mi. - Tata ręce rozkłada, wzrok od dziecka odwraca, bo coś go uwiera, coś go drapie. 
- Zgadłaś, dziewczynko! Natasza chodzi. I płacze. I woła "mama". Zobacz, ma taki mechanizm tutaj, w brzuszku. - Facet dolewa ostatnią kroplę do piekielnego kotła. Sukienusię lalczyną podnosi, brzuszek odsłania, w brzuszku głośniczek. Sukienusię opuszcza, lalkę przechyla, lalka ryczy "mama, mama". 
- Dorota!!! - drze się Joasia. Już podkowa, już łzy jak ulewa. 
- Niech pan na chwilę odłoży tę lalkę. - kapituluje Tata. - Joasiu, musimy poszukać Mamy. Mama musi się zgodzić. 
- Nie zgodzi się! - wyje Joasia. - Nie zgodzi się, za te głupie sukienki, co je Agnieszce zabrałam! A ja nawet kwiatków nie sypałam, i nigdy ładnej sukienki z koronkami nie miałam! 
- Córko moja, przecież po drzewach w sukienkach się nie biega. Zwłaszcza w koronkowych.
- A ja bym biegała!
- Chyba w strzępach.
- Nawet w strzępach. Ale za to białych. I z koronki. Ty nic nie rozumiesz. Nie rozumiesz swojej córeczki. 
- Mama tym bardziej nie zrozumie. 
- To jej powiedz, że ja ukradnę wszystkie sukienki! Wszystkim koleżankom. I znów mnie milicjanci przyprowadzą. Zobaczysz. Albo Dorota, albo kradnę.
     Joasia już nie płacze. Wściekła jest. Ojca zamurowało. Oniemiał. Przepadło. Wygra tę batalię mała sekutnica. Jak nic. Jak zawsze. 

     Dobijają do portu. Do Mamy. Mama słucha Ojca. Joasia milczy. Kontempluje swoje sandały. 
- Chyba jesteście niepoważni! - słyszy szept Mamy. - Pięćset złotych! A potem suchy chleb i woda z syfonu. Ale idź, idź, po co mnie pytasz, przecież już kazałeś lalkę odłożyć. 
    Jaka domyślna. 
- Wolisz, żeby kradła? 
- Nie wolę. 
- To widzisz, że lepszy ten chleb z wodą. 
- A idźcie już! - Mama macha ręką i odwraca się do jakichś garnków. 

      Wracają. Dorota czeka. Pięćset złotych i ląduje w ramionach Joasi. 
- Tatusiu, już nie będę kradła. 
- Mam nadzieję. 
- Ale następnym razem musisz mi kupić sukienkę. Koronkową. Koniecznie białą. Pokażę ją koniom i krówkom na wsi. Jak myślisz, czy im się spodoba?
- Na pewno. 
- Dorota też pojedzie na wieś. Szkoda tylko, że jest za duża na kąpiel w studni. 
- Joasiu! 

     Minęło czterdzieści lat. Joasia i Dorota mają się niezgorzej. Dorota nadal mruga. I chodzi. Ale już nie płacze.


                                               


Dorota, lat czterdzieści.
M., lat sześć. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

BABCIA JADWINIA

JAK MAMA T. GRUSZKI WARZYŁA

TAJEMNICE DAMSKIEJ TOREBKI