RZECZ O NASZYCH AUTORACH

     Tak sobie rozmyślam, jak głupim się jest w chmurnej młodości – a w starości tym bardziej – umacniając się w urazach, żalach, pretensjach rozmaitych wobec Autorów swoich, pielęgnując te animozje bezrozumne, zrywając pępowinę byle szybciej i koniecznie raz na zawsze. Że się złym słowem dostało jak pejczem, że się klapa poczuło, albo i klamrę paska, że zakazy jakieś, że niezrozumienie permanentne, że w ogóle i o Matko!, jak ja was nienawidzę, jacy wy durni jesteście, choć starzy, jak ja inaczej będę żyć, jak ja inaczej dzieci wychowam, jak ja wam udowodnię, pójdę w cholerę i popamiętacie jeszcze. I w tej zaciekłości żyć, i tę żółć w sobie przelewać. A gdzie rozum jakiś? Gdzie sens? Pomniki Autorom stawiać. Że zdzierżyli, do adopcji nie oddali, w oknie życia nie położyli, albo nie wyskrobali zgoła, bo co tam jakieś poczęte ledwie embrioniątko. Zygotka tam jakaś byle jaka, nie wiadomo co to tam jest i będzie. Może są wśród dorosłych dzieci jakieś istoty anielskie, co to absolutnie i jedynie na szept i głaskanie cały swój żywot zasługiwały i to jedynie dostawać powinny. Ale większość łobuzowała i rogami wymachiwała. I jakoś rogi te stępić było trzeba, a że nie każdy potrafi bezboleśnie i bezkolizyjnie? A dziś, odrosłe łobuzy, zawsze jesteśmy wzorem dla własnych dzieci? Tylko Pan Bóg i flegmatyk nie wychodzi z siebie. Pierwszy nie musi, drugi nie potrafi. 
     Któregoś dnia, może bliższego niż się spodziewamy, naszych największych wrogów, obiektów naszej najsroższej nienawiści i niechęci, naszych Rodziców zabraknie. Co zrobi wówczas miłość, którą się najgłupiej zmarnowało? 
     Po Rodzicach nie zostaną złe wspomnienia. Wybieli się pamięć. A spóźniony gość – rozsądek – powie, że nader często sami byliśmy mimowolnymi albo całkiem świadomymi sprawcami paskudnych wydarzeń. Tylko z tym przebudzeniem nic już się nie da zrobić. Nie przeprosisz ani urny ani trumny. Nie przytulisz powietrza. Nie powiesz „kocham” wspomnieniom. Ciernie, które nie miały uzasadnienia przejdą gwałtowną metamorfozę. Staną się raną, której nie da się zabliźnić. Stratą nie do odzyskania. Nieskończoną żałobą. Przecież najtrudniej wybaczyć sobie to, co niedokonane. 
    W codziennym biegu do jutra, które może nie nadejść, w powodzi rzeczy, które nas posiadają, zatrzymajmy się. Póki czas. Na telefon. Na podróż krótką lub nieco dłuższą. Albo taką z końca świata. Czasem także z końca czasu. „Mamo, kocham cię.” „Kocham cię, Tato”. 
      Nie odkładajmy na kiedyś.  Istnieje tylko teraz. Jedyne, nad czym mamy pełną władzę. 
   Nie ma znaczenia zasobność naszych kont, skarpet i skarbonek. Rodzicom możemy ofiarować coś absolutnie bezcennego: czas. Czas to najczystsza emanacja miłości. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

BABCIA JADWINIA

JAK MAMA T. GRUSZKI WARZYŁA

TAJEMNICE DAMSKIEJ TOREBKI