NA MATERACE!

    Od wczoraj powinnyśmy zażywać wszelkiej słodyczy u Babci W. Dziś miałam pić wino z Siostrą. Gadać nie do siebie miałam. Słuchać miałam. 
     Nie jesteśmy u Babci W. Nadal tkwimy w domu. Jest środek ferii. Na fejsbuku relacje z wojaży. Z gór. Śniegu pełno i pełno radości. A u nas wojna.

      W środowy ranek machałam świeżo wydrukowanymi biletami na pendolino. Prezenty spakowane, miotam się raźno w poszukiwaniu podróżnej garderoby. A tu telefon się drze. K. Wieści z frontu. Że Babcia T. Że podejrzenia bardzo brzydkie chyba się sprawdzą. Że zaraz, jutro trzeba gnać do medycznych mędrców, działać, pukać, niech radzą, niech dumają, niech kombinują, jak staruszeczce naszej pomóc. 
- Mamie nic nie może być. - Gadam jak głupia. - Ona ma zakaz chorowania. Ona ma zakaz umierania. Przecież wiesz. Ja nie będę gotować. I to jest zasadnicza przyczyna, dla której Mama T. ma żyć wiecznie. 
- Ale...
- Tu nie ma ale. Tu nic nie ma. cokolwiek jest, idziemy na materace.
- Ojciec chrzestny w kiecce z koronki.
- Żebyś wiedział. 
      Idę do M.
- Kochanie, nie pojedziemy do Babci W. Babcia T. teraz nas potrzebuje. 
- OK. - M. nawet głowy znad rysunku nie podniesie. Zgadza się. Po prostu.
???
- I już? Nie gniewasz się? Nie będzie ci przykro?
- Nie gniewam się. Jest mi przykro, ale poczekam. Zostajemy.
Uff.
        Idę do Babci T.
- Mamuś, musimy jutro jechać do Gdańska. Badania ci jeszcze trzeba zrobić. 
- Ale przecież już mi tyle robili. Coś mi jest poważnego?
- Nie denerwuj się. Tutaj ani specjalistów, ani narzędzi odpowiednich nie mają. Dlatego musimy jechać. Nie możemy cię leczyć, nie wiedząc, co konkretnie ci dolega. Ty jesteś dziewczyna z tytanu, aleś się trochę zmęczyła i trzeba cię dźwignąć. I musimy zobaczyć, co do tego dźwigania będzie najlepsze. 
- Acha. Pojedziesz z nami?
- Pojadę. C. pracuje. Zresztą wiesz, że ja muszę wszystkiego dopilnować. I będę się kłócić, jak trzeba. Jestem aspołeczna, ludzie mnie wkurwiają, awantury to żaden problem.
- Nie wyrażąj się. 
- Przepraszam, zapomniałam z kim gadam. 
Chichot. 
- Pomodlisz się za mnie i będzie. Ja żadnych chodów na szczycie nie mam. Bez ciebie tylko kocioł obok jakiego zbira mnie czeka. 
- Modlitw u mnie pod dostatkiem. 
- Się wie. 
      Dobra, anulujmy cholerne bilety. Anulowane. Piętnaście procent na minusie. No jasne. Pasażer zawsze winny. Nawet jak mu matka się rozpada. Ja pieprzę! 

      Telepie mną coś, zaczynam się rozwarstwiać. Czytam. Dziesiąty raz to samo zdanie. O co chodzi? Idę na jutub. To samo. Nie wiem, na co patrzę. Może serial jakiś dla dzieci? To mnie koi. Aż taka dziwna jestem. 
- Mamusiu, może ja ci poczytam? - M., pogotowie domowe. 
- A co? 
- A nie wiem, trochę tu mamy. 
- A może ja poczytam tobie? Zajmę się czymś konkretnie. 
- To czytaj. Wszystkie cztery. 
Cztery to znaczy: "Opium w rosole", "Gdybym nie powiedziała prawdy", "Kazimierzu, skąd ta forsa?" oraz "Harry Potter i kamień filozoficzny". Lektury pierwszoklasistki. 

      Może jakieś piwo przed snem? Może nie, jutro mam się droczyć z opieką zdrowotną. Polską. Państwową. Idź spać. Spać. 

      I jedziemy. I wszystko by było cacy, gdyby nie deficyt recepcjonistek. Czy rejestratorek. Rejestracja przed wizytą i po wizycie dłużej trwała, niż oczekiwanie na wizytę i sama wizyta. Dziw, że Babcia T. jakoś w jednym kawałku te kotłowanki przetrwała. 
       Ale, ale! Najważniejsze. 
     Babcia ma niepospolite szczęście trafiać na egzemplarze medyków niepojętej urody. Urody merytorycznej. Oraz empatii. Oraz takich, dla których procedury mogą robić za malowidła naskalne. Pacjenta na uwadze mają i reszta ich nie obchodzi. 
    Spotkaliście takich? Ciekawam bardzo, bo to okazy rzadkie, jak brak smogu nad Krakowem.
        Ale wracajmy, bo już za długo marudzę. 
     Pani Doktor, pozwolę sobie ją uhonorować dużymi literami, wynikom się przyjrzała, podumała, Babcię obmacała krótko i treściwie, pytaniami rzetelnymi stosowny wywiad przeprowadziła i wypisała zlecenie do laboratorium. I w tym zleceniu, Mili Moi, pies był pogrzebany. Parametrów do zbadania było tam tyle, że NFZ zębami zgrzytał jak to ujrzał poniewczasie. Bo takich badań się nie wykonuje. Nie w Polsce. Nie staruszkom. Przy maksimum życzliwości dadzą je zrobić trzydziestolatkowi. I tu się próg załamie. 
    Kontemplowałam listę w zachwycie. W jeszcze większym zachwycie patrzyłam, jak delikatnie z żyłami Babci w laboratorium się obchodzono. Z jaką atencją ją traktowano. Królowa brytyjska pod igłą się znalazła. 
     W ostateczny zachwyt wprawił mnie termin kolejnej wizyty. Za miesiąc. Za malutki miesiąc, konieczny, aby wszystkie wyniki zdążyły nadciągnąć.
      Czy ja na pewno jeszcze jestem w Polsce?

     Wieczorem raczyłam się piwem. I hodowałam w sobie najlepsze przeczucia. Niepodobne to do mnie. Zupełnie niepodobne. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

BABCIA JADWINIA

JAK MAMA T. GRUSZKI WARZYŁA

TAJEMNICE DAMSKIEJ TOREBKI